Nagła głuchota, leczenie i covid
Ciężko wraca mi się myślami do początku tego roku i początku mojego chorowania. Nie wiem, na ile to wszystko ma ze sobą związek, a na ile mam pecha i zaczęłam serię chorób.
Jest okres świąteczny, a ja płaczę. Płaczę, bo nie jestem w stanie wytrzymać zwykłych dźwięków, przesuwania krzesła. Nie jestem w stanie w zrozumieć rozmów prowadzonych w większym gronie. Miałam wrażenie, że doskonale słyszę dźwięki, które są ode mnie oddalone, a nie potrafię wyłapać słów rozmowy toczonej obok mnie. Czy wcześniej ktoś zwracał uwagę, że zwykłe przedmioty mogą wydawać tak bolesne dźwięki? Każdego dnia wstawałam i sprawdzałam, czy słyszę lepiej? Czy jest gorzej? Nie zmienia się, to znaczy, że leczenie nie działa, czy może to ja już nie zauważam różnicy? I tak spędziłam pierwszy miesiąc.
Po drodze sylwester – wszyscy w imprezowej euforii, a ja… ja nie słyszę. W dodatku kontrolny audiogram w połowie stycznia pokazuje, że nastąpiła bardzo niewielka poprawa. W porównaniu do osób, które poznałam po drodze swojego leczenia, u mnie tej poprawy nie było.
Moje leczenie nagłej głuchoty polegało na zabiegach w komorze hiperbarycznej i leczeniu sterydowym. To była taka podstawa, dodatkowo brałam witaminy z grupy B oraz leki wspomagające mikrokrążenie. Leczenie w komorze trwało dwa tygodnie, wszystkie leki brałam ok. miesiąca. W tym czasie nie chodziłam do pracy, bo zwyczajnie nie miałam jak jej pogodzić z zabiegami w szpitalu. Sesja trwała ponad 100 minut, a dojazd do szpitala zajmował mi ponad godzinę w jedną stronę. Dostawaliśmy przez specjalną maskę tlen, w dodatku ciśnienie w komorze było takie, jakbyśmy byli kilkanaście metrów pod powierzchnią. Wszystko po to, żeby ułatwić dostępność tlenu, żeby tlen dostał się w te najmniej zaopatrzone miejsca.
Na
początku lutego mieliśmy lecieć do Paryża.
No właśnie, mieliśmy. Kilka dni przed wyjazdem rozchorowaliśmy się. Tym
razem covid. Kolejne dwa tygodnie stresu, chociaż ja przeszłam w miarę
spokojnie, bardziej bałam się o bliskich. Spędziłam kolejne dwa tygodnie w izolacji, w domu.
Dzięki nagłej głuchocie nauczyłam się jak działa NFZ, trafiłam pod opiekę poradni i regularnie chodzę na wizyty do specjalistów (a pod gabinetem siedzę ja i same starsze osoby). W połowie lutego, na kolejnym badaniu audiogramem (akurat wypadł na pierwszy dzień mojej pocovidowej izolacji), w końcu widzę to co chciałam zobaczyć najbardziej. Czyli słuch wrócił! Już mogę z ulgą powiedzieć, że słyszę tak samo, że nie wydaje mi się, że to nie jest lepszy dzień. Mam dowód, że słuch wrócił. W międzyczasie dostaje maila, że budowa mojego mieszkania przyśpieszyła, że wyprzedzili harmonogram. I był to jeden z pierwszych cieplejszych dni w tym roku. Wydawało mi się, że to co złe, za mną, że wychodzę na prostą.
k.
Komentarze
Prześlij komentarz