Pierwszy szpital
Wiecie co trzeba ze sobą zabrać jadąc do szpitala? Ja nie wiedziałam, nigdy nie byłam w szpitalu na dłużej niż kilka godzin, szczególnie jako pacjent. Mam pakować torbę do szpitala? Nie, przecież mnie nie przyjmą na oddział.
Pojechałam na izbę przyjęć, do neurologa. Od trzech tygodni coraz mocniej boli mnie głowa, wcześniej wydawało mi się, że nic mi nie jest, chociaż ten ból już był. Nie bierze Pani leków przeciwbólowych? Po dwóch tygodniach, kiedy nic nie dawały, przestałam je brać. Po co.
Wysłano mnie na tomografię głowy, położono na sali obserwacyjnej w oczekiwaniu na wynik. Obok mnie trwała reanimacja, krążyło mnóstwo studentów, było pełno ludzi i nerwowych krzyków. Niedługo później przyszedł mój lekarz – w tomografii komputerowej znaleźliśmy podejrzaną zmianę, musimy Panią przyjąć na oddział.
Hm. Jak to.
Chwilę później jechałam wózkiem na oddział. Miałam wpisane w kartę oddział intensywnej terapii, ale miałam nadzieję, że to jakaś pomyłka. Na samym oddziale, pielęgniarka powiedziała, że nie położy młodej dziewczyny w bloku z umierającymi ludźmi, wracamy na zwykłą salę. Całe szczęście. Trafiłam do trzyosobowej sali, z przesympatycznymi (jak się później okazało) sąsiadkami. Nie miałam ze sobą żadnych rzeczy, nie byłam przygotowana na pobyt w szpitalu, nie wiedziałam co mam zrobić. Zaraz dostałam obiad – ma Pani swoje sztućce? Kubek? Nie? Trzeba mieć własny, niech rodzina dowiezie.
We wszystkich badaniach neurologicznych nie miałam stwierdzonych żadnych nieprawidłowości. Tylko ta zmiana w mózgu. Lekarz jeszcze stwierdził, że mam powiększoną lewą źrenicę, z lewej strony znajdowała się też ta podejrzana zmiana. Czekałam na rezonans magnetyczny. W całym szpitalu są dwa, ale niestety jeden się zepsuł. Nie wiadomo kiedy będzie, ale w Pani przypadku powinien być jak najszybciej. Jak to w moim przypadku?
Rezonans magnetyczny miałam dopiero wieczorem następnego dnia. Do tego czasu próbowałam się odnaleźć w szpitalnym rytmie. Myślałam, że jak się leży w szpitalu, ma się czas dla siebie i spokój. W ciągu dnia przychodzi pełno studentów. Jak nie do mnie, to do którejś z sąsiadek. A jak nie studenci, to pielęgniarki. Każdy o innej godzinie bierze leki, jest zabierany na badania lub z nich wraca. Do każdego o innej godzinie przychodzi inny lekarz. W nocy, pielęgniarki kontrolnie chodzą co jakiś czas i sprawdzają czy wszyscy żyją. W końcu to oddział neurologii. Nie mieliśmy łazienek w pokojach, tylko jedną dużą na korytarzu. Oczywiście bez zamków, ze względów bezpieczeństwa.
Po dwóch dniach (rezonans miałam wieczorem, wynik był rano) przyszła do mnie grupa lekarzy, pielęgniarek i studentów – tamta zmiana w mózgu z tomografii nie potwierdziła się. To znaczy jest malutki oponiak, ale na tym etapie nieistotny klinicznie. Jest za to podejrzenie zapalenia opon mózgowych i zabieramy Panią na kolejne badanie. Jak to, zapalenie opon mózgowych? Nawet nie wiem co to teraz dla mnie znaczy. Zostałam zabrana na punkcję lędźwiową (do przestrzeni międzykręgowej wprowadzana jest igła i jest pobierany płyn mózgowo-rdzeniowy). Dzięki ilości towarzyszącym mi osobom, nawet nie przeszło mi przez myśl, że to nie jest przyjemne badanie. Każdy student znalazł sobie miejsce – byłam trzymana za ręce, głaskana po głowie, lekarze wszystko dokładnie tłumaczyli, a pielęgniarki jak mantrę od dwóch dni powtarzały – mam córkę w Pani wieku.
Następnego dnia, znowu przyszła do mnie grupa lekarzy – mamy pierwsze wyniki płynu mózgowo rdzeniowego – jest stan zapalny. U nas na oddziale nie mamy pacjentów z zapaleniem opon mózgowych, więc skontaktowaliśmy się z innym szpitalem, bo po prostu nie mamy doświadczenia – a pani ordynator powiedziała, że chętnie wezmą Panią do siebie, więc w ciągu dnia będzie miała Pani transport. Ja nawet nie zdążyłam przeanalizować sytuacji w jakiej się znalazłam, a już czekały mnie kolejne zmiany. Teraz wiem, że to wszystko działo się zbyt chaotycznie i zbyt szybko. I został tutaj popełniony, moim zdaniem, największy błąd.
k.
Komentarze
Prześlij komentarz